Powrót pułkownika Wincentego Sobocińskiego. Opowieść o bohaterze, którego historię zamknęła grupa gdańskich pasjonatów historii

Tomasz Chudzyński
Pożegnanie płk. Wincentego Sobocińskiego w Gdańsku
Pożegnanie płk. Wincentego Sobocińskiego w Gdańsku Tomasz Chudzyński
Bez płk. Wincentego Sobocińskiego nie może obyć się żadna książka i żaden filmu o obronie Westerplatte - mówi dr Jarosław Tuliszka, historyk wojskowości, zajmujący się m.in. obroną Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Prochy dzielnego żołnierza ściągnęła do kraju z Argentyny grupa gdańskich pasjonatów historii. Spełniła tym samym jego ostatnią wolę.

Pułkownik Wincenty Sobociński i powrót na Westerplatte

Pułkownik Wincenty Sobociński wrócił dziś na Westerplatte po 85 latach od swojej poprzedniej wizyty. Nie ma już willi oficerskiej, w której rozmawiał z mjr Henrykiem Sucharskim. Ale wszyscy jesteśmy przekonani, że wiedział, już od momentu wybuchu wojny, że Westerplatte nie dało się zaskoczyć, tak jak prosił ostatniego dnia pokoju - mówił w minioną sobotę, w przeddzień wybuchu II wojny światowej Stanisław Sikora, gdański przewodnik PTTK, działacz Stowarzyszenia im. płk. Wincentego Sobocińskiego.

- Stowarzyszenie im. płk. Wincentego Sobocińskiego powstało po to, by odnaleźć grób pułkownika, przywrócić pamięć o nim oraz wypełnić jego ostatnią wolę - czyli pochować w rodzinnym grobowcu w Murzynnie (miejscowość niedaleko Inowrocławia), skąd pochodził - mówi Jarosław Tuliszka. - Ta misja została wypełniona w 100 proc. A na początku nic nie wskazywało, że to zadanie zakończy się sukcesem. Odnalezienie po latach grobu pułkownika na drugim końcu i świata i sprowadzenie ich do kraju i zorganizowanie pogrzebu z oprawą było, dla grupy prywatnych przecież osób, czymś niewyobrażalnym, kosmicznym wręcz zobowiązaniem.

Myśl o tej misji zrodziła się w gronie gdańskich historyków, pasjonatów, przewodników PTTK w roku 2019, kiedy na Westerplatte odkryto szczątki polskich żołnierzy, poległych obrońców Wojskowej Składnicy Tranzytowej we wrześniu 1939 roku.

- Sławomir Rut (gdański przewodnik, współautor książki o załodze Westerplatte) twierdził wówczas, że czas, by odszukać pułkownika Wincentego Sobocińskiego - wspominał początki stowarzyszenia Tomasz Błyskosz, dyrektor Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Gdańsku, architekt i konserwator zabytków. - Wiele o tym dyskutowaliśmy w gronie znajomych, pasjonatów… I zaczęliśmy działać. Dr Jarosław Tuliszka, historyk zajmujący się m.in. Westerplatte wskazuje, że właściwie nikogo nie trzeba było specjalnie do organizacji „werbować”, a przewodnicy doskonale postać płk. Sobocińskiego znali (organizowali m.in. rowerowe rajdy by upamiętnić pułkownika, trasą, którą 31 sierpnia 1939 r. odbył z Gdańska na Westerplatte.

- Problem w tym, że nikt nie wiedział konkretnie, gdzie spoczywał płk. Sobociński. Tropy były dwa - albo Wielka Brytania, albo Argentyna - mówi Jarosław Tuliszka.

Wtedy pojawił się o. Jacek Twaróg.

Prosili, to znalazłem

O. Twaróg, rodem z Nowego Targu, kpt. Wojska Polskiego działa w Polskiej Misji Katolickiej w Argentynie. To jego „śledztwo” pozwoliło najpierw odnaleźć nekrologi w polonijnej prasie, a potem natrafić w Merlo w aglomeracji Buenos Aires na stary nagrobek z imieniem i nazwiskiem Vicente Sobocinski, i datą śmierci. Potem okazało się, że Elżbieta Sobocińska, żona płk. Sobocińskiego na sto lat opłaciła miejsce na cmentarzu.

- To był łut szczęścia, korzystny zbieg okoliczności. Tylko dlatego mogliśmy zacząć myśleć o wypełnieniu ostatniej woli pułkownika Sobocińskiego - mówił dr Jarosław Tuliszka.

- Pamiętajmy, że jaki to był czas - na całym świecie szalała pandemia - relacjonował poszukiwania Tomasz Błyskosz. - I w tym trudnym czasie o. Twaróg prowadził poszukiwania. I on wszystkie formalności, pukając do wielu drzwi, załatwił. I kiedy w 2021 roku odnalazł grób płk. Sobocińskiego pod Buenos Aires, po raz pierwszy, od lat, można było położyć na nim biało-czerwoną flagę.
Dodajmy, to ojciec Twaróg przed Bożym Narodzeniem zeszłego roku przetransportował do Polski, po 33-godzinnej podróży prochy płk. Sobocińskiego. To także w jego rękach spoczywała urna, gdy zabytkowy, wojskowy willys odtwarzał w minioną sobotę trasę, jaką płk. Sobociński odbył 31 sierpnia 1939 r. na Westerplatte. M.in. za odnalezienie grobu polskiego oficera został w Gdańsku odznaczony medalem Pro Patria, przez Lecha Parella, szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

- Bez wielkiego dzieła ojca Twaroga dziś wciąż rozmawialibyśmy o tym, że płk. Wincenty Sobociński spoczywa gdzieś w Argentynie - podkreśla Jarosław Tuliszka.
- Prosili żeby spróbować odnaleźć pułkownika, to odnalazłem. To cała historia - mówił skromnie w Gdańsku o. Jacek Twaróg.

Zdolny młodzieniec

W powszechnym odbiorze płk. Wincenty Sobociński nie pojawia się w jednym rzędzie obok ludzi, którzy stoczyli we wrześniu 1939 roku bitwę z Niemcami na Westerplatte. Takimi jak mjr Henryk Sucharski, kapitan Franciszek Dąbrowski, czy choćby plut. Adolf Petzelt, jeden z poległych w zbombardowanej Wartowni nr 5 żołnierzy z załogi WST.

Tymczasem wizyta płk. Wincentego Sobocińskiego na Westerplatte pojawia się nie tylko w historycznych opracowaniach, ale obu fabularnych filmach pokazujących obronę Wojskowej Składnicy Tranzytowej. W „Westerplatte” Stanisława Różewicza z 1967 r. zagrał go Zdzisław Mrożewski, a wizji Pawła Chochlewa („Tajemnica Westerplatte” z 2013 r.) Jan Englert. Ewidentnie płk. Wincenty Sobociński, jego spotkanie z oficerami z załogi Wojskowej Składnicy Tranzytowej w przeddzień wybuchu II wojny światowej jest częścią mitu wrześniowej bitwy w Gdańsku.

- Zdałem sobie sprawę, że bez płk. Wincentego Sobocińskiego nie może obyć się żadna książka i żaden filmu o obronie Westerplatte - stwierdza dr Tuliszka.

Epizod związany z Westerplatte jest natomiast tylko częścią życiorysu tego zawodowego, inteligentnego żołnierza (już w szkole nauczyciele twierdzili, że był „zdolnym młodzieńcem, jego studia medyczne przerwała Wielka Wojna) i dzielnego oficera. Bił się w czasie I wojny światowej - w 1916 roku, w okopach Wielkiej Wojny, w mundurze armii cesarskiej walczył z Rosjanami. Na froncie rumuńskim przeszedł malarię i tyfus. Wydobrzał jednak i trafił na front zachodni. W 1918 roku, w czasie ostatniej w I wojnie światowej niemieckiej ofensywy, nad Sommą trafił do niewoli angielskiej. Stamtąd, podobnie jak wielu Polakom służącym w cesarskim wojsku, udało mu się wydostać do nowo tworzonej Armii Polskiej generała Hallera. To właśnie wraz z Błękitną Armią wrócił w 1919 roku do ojczyzny, która odzyskała niepodległość po zaborach. Walczył w wojnie z Sowietami w roku 1920, kiedy został ranny.

Potem kontynuował wojskową karierę, aż w 1932 roku został „Dwójkarzem”. Tak nazywano potocznie pracowników polskiego wywiadu wojskowego w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej - od II Oddziału Sztabu Głównego, w którym był on zorganizowany.

Według dr. Jarosława Tuliszki, dowództwo dostrzegało i ceniło jego błyskotliwość, inteligencję, znajomość języków obcych, w szczególności języka niemieckiego, w którym był biegły. Sobociński miał niezwykły dar nawiązywania znajomości, zjednywania sobie ludzi. - Mjr Sobociński przygotowywał analizy sytuacji w Niemczech. Od 1935 był kierownikiem Referatu „Niemcy” Dwójki. Znajomość tamtejszych stosunków, doskonała znajomość języka niemieckiego i francuskiego, zatrudnienie oraz wcześniejsze przeszkolenie w II Oddziale wprost predestynowały Sobocińskiego do objęcia w maju 1938 r. stanowiska szefa Wydziału V Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku, po ppłk. Antonim Rosnerze. Tutaj z dniem 19 marca 1938 r. awansował do stopnia podpułkownika - mówi Jarosław Tuliszka.

Wojskowe akta płk. Sobocińskiego pełne są pochwał. W opinii z 1925 r. Szefa Oddziału Wyszkolenia Dowództwa Okręgu Korpusu IX w Brześciu stwierdził, że jest znakomicie zbudowanym „sportomanem”, obdarzonym „rzadkim poczuciem humoru i ambicją”. Dowódca 101 pułku piechoty w 1921 r. pisał, że Sobociński jest lubiany przez żołnierzy i doceniał jego „wyrobienie towarzyskie”. Wszędzie powtarzały się opinie o wyjątkowej pracowitości i skromności. - Wybitna lojalność, wyrobienie żołnierskie i skromność. Inteligentny. Posiada łatwość uczenia się i studiowania. Umysł krytyczny. Fachowo mocny - pisał w 1938 r. szef Dwójki.

1 września 1939 r. rano, wraz ze wszystkimi przedstawicielami korpusu dyplomatycznego RP w Wolnym Mieście Gdańsku płk. Sobociński został uwięziony przez niemieckie siły. Został jednak wymieniony na dyplomatów niemieckich zatrzymanych na terytorium Polski. Przedostał się na Zachód, najpierw do Francji, potem do Wielkiej Brytanii. Był w sztabie 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, potem trafił do tajnej, dywersyjnej Samodzielnej Kompanii Grenadierów, która była jednym z pierwowzorów nowoczesnych jednostek specjalnych. Miał wówczas 48 lat. Po wojnie, po zwolnieniu ze służby wojskowej, już w Argentynie, pracował jako stolarz meblowy. Pułkownik Wincenty Sobociński zmarł w 1959 roku w Merlo, w aglomeracji Buenos Aires.

Argentynę wybrał jako cel powojennej emigracji. Pracował jako stolarz meblowy. Na południową półkulę ściągnął żonę Elżbietę. W realiach lat 60. XX wieku nie było szans na spełnienie ostatniej woli płk. Sobocińskiego, który chciał spocząć w grobowcu w rodzinnym Murzynnie pod Bydgoszczą. Z czasem lokalizacja miejsca pochówku pułkownika „zatarła się”. Na tyle, że gdy kilka lat temu grupa pasjonatów historii Gdańska, Westerplatte, postanowiła przypomnieć postać pułkownika, nie było nikogo, kto mógłby wskazać jego miejsce spoczynku.

W ciemnym garniturze

Dr Jarosław Tuliszka „rozpracował” ostatnią wizytę na Westerplatte ppłk. Wincentego Sobocińskiego, ostatniego dnia pokoju. Opierał się m.in. na relacjach świadków, uczestniczących w niej polskich żołnierzy. - Wiemy, że ppłk Sobociński przybył na Westerplatte 31 sierpnia 1939 roku w godzinach popołudniowych. 12-kilometrową odległość z Komisariatu Generalnego RP (dziś Komenda Miejska Policji przy ul. Nowe Ogrody) pokonał samochodem w około 20 minut. Przed wyjazdem załatwił wszystkie sprawy biurowe, przebrał się w ciemny garnitur - relacjonuje historyk.

Kilka godzin wcześniej Sobociński otrzymał informację od mjr. Jana Żychonia, szefa bydgoskiej ekspozytury wywiadu, że WST na Westerplatte zostanie zaatakowana w ciągu 24 godzin. Od rana było też wiadomo, że tzw. Korpus Interwencyjny gen. Skwarczyńskiego, który miał być skierowany do Gdańska po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego, został rozwiązany i nie udzieli pomocy polskim żołnierzom na półwyspie. Żychoń przekazał także Sobocińskiemu informacje o koncentracji gdańskich formacji bojowych w rejonie Nowego Portu i Wisłoujścia. Jego zdaniem, wszystko wskazywało, że polska placówka wojskowa na Westerplatte zostanie zaatakowana, i to bardzo szybko.

W czasie obiadu na Westerplatte, obecni na nim oficerowie i podoficerowie zauważyli, że Sobociński, który bywał tu bardzo często, nie zachowywał się jak zazwyczaj. Robił „dobrą minę do złej gry”, jednak jego powaga zdradzała niepokój. - W czasie obiadu Sobociński zdradził jedynie, że sytuacja w Gdańsku rzeczywiście była napięta, a Niemcy wzmocnili gdański garnizon. Na „pocieszenie” powiedział, że Hitler dał ultimatum, na które oczekuje odpowiedzi do 3 września, więc do tego czasu wojna raczej nie wybuchnie. Autorzy relacji byli zgodni co do tego, że właśnie podczas tego obiadu Sobociński przekazał życzenie Naczelnego Wodza, aby utrzymać placówkę przez 12 godzin.

Wstał, podniósł kieliszek i wzniósł toast: „Nie wiem, kiedy się zobaczymy, ale mam do was jedną prośbę: nie dajcie się zaskoczyć” - mówi Tuliszka.

- Heniek, nie licz na żadną pomoc, nie macie tu żadnej szansy, Gdańsk jest odcięty. Uważaj, jutro rano Niemcy uderzą, nie dajcie się zaskoczyć. Ty dowodzisz i ty decydujesz. Jak uznasz, że opór nie ma szans, wiesz, co robić. Nie daj się tylko zaskoczyć - tak mówił Wincenty Sobociński, jeszcze w stopniu podpułkownika, do majora Henryka Sucharskiego, wieczorem 31 sierpnia 1939 r. Tę rozmowę w cztery oczy podsłuchał Mieczysław Wróbel, jeden z żołnierzy polskiego garnizonu Wojskowej Składnicy Tranzytowej.
Argentyna pamięta i jest dumna.

- Takich nadzwyczajnych ludzi, jak płk Wincenty Sobociński, którzy potrafią zachować godność, patriotyzm, kulturę, nie ma zbyt wielu. To jest wzór, niesamowity - podkreślała piękną polszczyzną w czasie gdańskich uroczystości ambasador Argentyny w Polsce, Alicia Irene Falkowski.

Dodawała, że Polacy - w tym powojenni emigranci, tworzyli argentyńską gospodarkę i państwowość.

- Argentyna, jedyny kraj na świecie, przyjęła w swoim kalendarzu święto - 8 czerwca - dzień osadnika - nie byle jakiego, bo polskiego.

- Często mówi się, że obecność kogoś ważnego na danych uroczystościach podnosi ich rangę. Być może to truizm, ale my tak możemy śmiało powiedzieć o obecności w Gdańsku ambasador Argentyny w Polsce, Alicii Irene Falkowski. Wszyscy zapamiętamy nie tylko jej słowa o pułkowniku, dniu polskiego osadnika w Argentynie, ale też jej starania o to, by osobiście uczestniczyć w naszych uroczystościach, zarówno w miejscu dawnego Komisariatu RP w Wolnym Mieście Gdańsku, na Długich Ogrodach i na Westerplatte. To niewątpliwie dowód sympatii Argentyńczyków do Polaków - podkreśla Jarosław Tuliszka.

Takich dowodów było więcej - począwszy od zrozumienia i chęci pomocy, jakie przy formalnościach związanych z poszukiwaniami grobu płk. Sobocińskiego, ekshumacją jego szczątków i przewiezieniem ich do Polski. Argentyńskie władze, nie tylko lokalne, ale wojskowe i przedstawiciele duchowieństwa, nie chciały słyszeć o tym, by urna z prochami płk. Wincentego Sobocińskiego opuściła Argentynę bez uroczystości pożegnalnych. I takie zostały zorganizowane. Trumienkę ze szczątkami Wincentego Sobocińskiego niósł osobiście Alejandro Gustavo Szejner, pułkownik argentyńskiego lotnictwa wojskowego, jeden z byłych przedstawicieli dowództwa tego rodzaju sił zbrojnych Argentyny, dyplomata i uczestnik misji pokojowych ONZ. Płk. Szejner, nazywany też „Polaco” (Polak) jest synem Romualda Szejnera, polskiego lotnika walczącego w czasie II wojny światowej w 301 Dywizjonie Bombowym, powojennego emigranta do Argentyny.

Czy to koniec?

W zeszłą niedzielę po 65 latach od śmierci, w rodzinnym Murzynnie urnę z prochami Wincentego Sobocińskiego odprowadzał pokaźny tłum.

- Wreszcie. Jest w Polsce. Jesteśmy z niego dumni. Cieszymy się, że udało się go odnaleźć i sprowadzić - mówili bliscy płk. Sobocińskiego na Westerplatte, w minioną sobotę. Pułkownik nie miał dzieci, ale miał dziesięcioro rodzeństwa. I to kolejne pokolenie tej rodziny, dzieci braci i sióstr Wincentego Sobocińskiego, witały w Polsce jego prochy.

Czy to już rzeczywiście koniec misji Stowarzyszenia im. płk. Wincentego Sobocińskiego? Wraz z wypełnieniem woli przedwojennego oficera, zamknięciem rodzinnego grobowca w Murzynnie, w którym przyszedł na świat, w którym chciał spocząć? Co ze szczątkami żony pułkownika, która przeżyła męża, opłaciła jego grób na cmentarzu w Merlo na 100 lat i zamieściła nekrologi w polonijnej prasie w Argentynie?

- Sprawa żony pułkownika wymagałaby osobnych bada i poszukiwań. Natomiast najważniejszy etap związany ze ściągnięciem prochów pułkownika udało się zamknąć. Pozostaje kwestia pamięci. Tak znamienita postać, wydaje się, powinna mieć swoją ulicę w Gdańsku. Pamiętajmy, że on mieszkał tu, w domu przy dawnym Placu Hanzy, na czwartym piętrze. Zachowała się fotografia, w której na balkonie owego mieszkania płk. Sobociński pozuje wraz z mjr. Henrykiem Sucharskim i kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Tego budynku już nie ma (dziś znajduje się tu Zieleniak), ale miejsce na pamiątkową tablicę bez problemu mogłoby się znaleźć. Prawdopodobnie stoją zatem przed nami kolejne zadania - mówił Jarosław Tuliszka.

Nie zostawiamy swoich

Jarosław Tuliszka w roku 2019 doprowadził do odnalezienia trzech zaginionych, polskich żołnierzy Września 39 - Franciszka Grubby, Stanisława Karbowniczka i Brunona Lubeckiego. Ich losy skrywały niemieckie archiwa szpitala w Słupsku. Co ważne, po publikacji w „Dzienniku Bałtyckim” zgłosili się bliscy Brunona Lubeckiego. Jak sami przyznali, ustalenie losów ich przodka było w ich rodzinie czymś niezwykle ważnym.

Najsłynniejsze jednostki wojskowe, m.in. amerykańskie Navy Seals, polska Formoza budują swój esprit de corps - poczucie braterstwa, lojalności, na bazie hasła „nigdy nie zostawiamy swoich”. Odnosi się ono nie tylko do zachowań w czasie przygotowań do boju, czy już w czasie walki, ale również do kwestii poległych, odnalezienia, zabrania ciał i ich godnego pochówku. To swego rodzaju spłata długu za ich ofiarę. Jak przyznaje dr Tuliszka, w sprowadzeniu prochów płk. Sobocińskiego chodziło właśnie o to.

CZYTAJ TAKŻE:

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl! w internecie

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wiemy ile osób zginęło w powodzi

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na strefaobrony.pl Strefa Obrony